fbpx

Architekt z Buford okradł dziecko. Teoria luźnych elementów (065)

album-art
00:00

To nie jest jedyny przypadek. Architekci okradają dzieci nagminnie. Pisał już o tym Simon Nicholson w 1971 r., ale nadal nikt nie reaguje.

Notatki do odcinka

How NOT to cheat children – The theory of loose parts

Taki tytuł nosił artykuł autorstwa Simona Nicholsona, który ukazał się w branżowym piśmie „Landscape Architecture” 62/1971. Dzisiejszy odcinek nie jest streszczeniem, ani tym bardziej tłumaczeniem tekstu Nicholsona, a raczej zbiorem przemyśleń zainicjowanych jego treścią. Zainteresowanych odsyłam do oryginalnego tekstu. Jeśli uważasz, że coś źle zrozumiałam lub inaczej to interpretujesz – napisz w komentarzu.

Oryginalny artykuł znajdziesz w linkach poniżej. 

Teoria luźnych elementów

Simon Nicholson, architekt, syn artystów Bena Nicholsona i Barbary Hepworth, sformułował teorię luźnych elementów. Brzmi ona mniej więcej tak:

W każdym środowisku, zarówno stopień wynalazczości i kreatywności, jak i możliwość odkrycia, są wprost proporcjonalne do liczby i rodzaju zmiennych w nim.

Co to oznacza? Mniej więcej to, że jeśli dzieci nadal będą bawić się na gotowych placach zabaw, na których wszystko zostało zaprojektowane od A do Z, będą biernymi odbiorcami przygotowanej dla nich przestrzeni i stopniowo będą zatracać swoją dziecięcą kreatywność i pomysłowość. Jeśli do tego dołożymy aktualny system edukacji… możemy być pewni, że nasze dzieci za parę lat wylądują za korporacyjnym biurkiem zdolne jedynie do wypełniania poleceń innych i odtwórczych zadań.

Wiele osób rozumie to w bardzo ograniczony sposób – dajmy dzieciom różne szpargały, a one będą bawić się na wiele różnych sposobów, dzięki czemu rozwinie się ich kreatywność i wynalazczość. Ale Nicholsonowi nie chodzi tylko o pudła i patyki do zabawy, ale o wiele więcej. Wychodzi on z założenia, że teorię tę można przełożyć na proces planowania miasta.

Nicholson pisze, że jednym z największych mitów, jakim się nas karmi od małego to przekonanie, że kreatywność jest darem, który otrzymali nieliczni. Wszyscy musimy żyć w środowisku ukształtowanym przez nielicznych utalentowanych. Słuchać muzyki, czytać poezję i oglądać sztuki stworzone przez nielicznych utalentowanych. To kłamstwo, na którym bazuje dominująca elita, wmawiająca nam, że planowanie, dizajn i architektura są tak trudne i tak specjalistyczne, że tylko nieliczni utalentowani z odpowiednimi certyfikatami i tytułami, mogą właściwie rozwiązać problemy środowiskowe. Tymczasem żadne badania nie potwierdzają, że kreatywność lub jej brak są zdeterminowane genetycznie.

Jak to było z tą kradzieżą…

Skoro uznaje się, że planowaniem i projektowaniem mogą zajmować się tylko wykształceni i uzdolnieni architekci – do głosu nie dopuszcza się tych, którzy będą z danej przestrzeni korzystać. Przypominam, że tekst, który omawiamy powstał w 1971 r. Od tej pory sporo się zmieniło, ale nie w takim stopniu, jak oczekiwał tego Nicholson. Weźmy na przykład place zabaw. Przychodzi architekt i projektuje plac zabaw, świetnie się przy tym bawiąc (potwierdzam, to naprawdę jest wielka frajda). Potem przychodzi budowlaniec i też się dobrze bawi. W tej zabawie chodzi przede wszystkim o to, że te osoby mają wpływ na to, co powstanie. Architekt tworzy jakąś wizję. Wykonawca sprawia, że wizja nabiera realnych kształtów. A potem przychodzi dziecko… I nie ma już nic do roboty. Bo wszystko zostało wymyślone, zaprojektowane, zbudowane. Od A do Z. Nic mu nie zostawili. Nicholson jest w tym względzie brutalny:

Cała zabawa i kreatywność zostały skradzione, dzieci, dorośli i społeczności są grubiańsko oszukane, a edukacyjno-kulturowy system dba o utrzymanie ich w przekonaniu, że jest to „słuszne”.

Jak teoria luźnych elementów może zostać wykorzystana w innych dziedzinach?

Co może się w tym względzie zmienić? Co powinno się zmienić?

Zaangażowanie społeczeństwa

Jak wspomniałam wcześniej Nicholson twierdzi, że teorię luźnych elementów można przełożyć na planowanie miast. Jest to trudne, ale potrzebne. Miasto składa się z bardzo wielu elementów. Proces planowania to z jednej strony spojrzenie całościowe (to rola urbanistów, architektów, socjologów i innych specjalistów), ale też wiele przestrzeni i interakcji sąsiedzkich, o których najlepiej wiedzą sami mieszkańcy. Już w latach 60-tych i 70-tych można było zaobserwować rosnące zaangażowanie społeczeństwa. Ludzie wyszli na ulice i zażądali prawa głosu. Nie tylko raz na pięć lat przy wyborach, ale na co dzień. W sprawach nie tylko „wagi państwowej”, ale też w sprawach codziennych, dotyczących ich najbliższego otoczenia. To zaangażowanie stale rośnie i obecnie pojawia się coraz więcej narzędzi, które to umożliwiają.

Partycypacja dzieci

Wiele osób pisząc o teoria luźnych elementów Nicholsona proponuje wprowadzenie na place zabaw luźnych elementów, takich jak kamienie, pnie, żwir, tkaniny, deski i patyki, palety, kosze, pudełka, liny, opony, duże klocki czy właśnie kartonowe pudła. I oczywiście jest to rewelacyjny pomysł, ale jednocześnie pewne uproszczenie. Nicholson idzie o wiele dalej – dzieci powinny mieć realny wpływ na to, jak wygląda przestrzeń wokół nich. Powoli dojrzewamy do tego, co prawie 50 lat temu pisał Nicholson – zapraszamy mieszkańców miast, również dzieci do dyskusji. Ale co robią? Rysują swoje wymarzone… (tu wpisz to, co akurat chcesz przedyskutować). Mam takie spostrzeżenie – jak ktoś nie wie, co zrobić z dziećmi to każe im rysować. A po drugie – wiecie, jakie jest najgorsze pytanie, jakie architekt może zadać dzieciom, z którymi ma projektować plac zabaw? Brzmi ono: „Jak powinien wyglądać Wasz wymarzony plac zabaw?” Jak tak zapyta to jest spalony. Już „po ptokach”. Dlaczego? Mówiłam o tym w 58. odcinku podkastu (link poniżej).

Interdyscyplinarność

Zmienność elementów, o którą postulował Nicholson to nie tylko fizyczne przedmioty, które można przedstawiać. To również podejście do nauki i badań. W codziennym życiu nie rozdzielamy fizyki od matematyki, biologii od chemii, języka od prac ręcznych. Gdy gotujemy obiad kroimy marchewkę nożem, czytamy przepis, podgrzewamy ciała stałe i ciekłe. I jeszcze rozmawiamy z dzieckiem o zadaniu z matematyki. To jest naturalne podejście do świata. I tak też to powinno wyglądać w szkołach – im więcej interdyscyplinarnych projektów, tym wyższy „stopień wynalazczości i kreatywności, jak i możliwość odkrycia”.

Prowadzenie badań

Z nauką jest podobnie jak z edukacją. Gdy zamykamy się na jedną metodę, jeden punkt widzenia – dostajemy zafałszowany obraz. Nicholson pisze również o tym, że badając dzieci robimy pewne założenia. Kiedy sprawdzamy co się dzieje, gdy dzieci korzystają z jakiegoś urządzenia na placu zabaw, dostajemy jakieś tam wyniki. Ale co by się stało, gdybyśmy pozwolili dzieciom samodzielnie zbudować swój plac zabaw. Jakie wyniki dostalibyśmy wówczas? Punktem odniesienia mogą być przygodowe place zabaw (posłuchaj 14. odcinka podkastu). Jak pisze Nicholson – to takie „wolne społeczeństwa w miniaturze”. Dzieci wchodzą w interakcje między sobą i playworkerem, eksperymentują, współpracują, a czasem muszą rozwiązać konflikt. Tu naprawdę nie chodzi tylko o to, że pozwalamy im zbić dwie deski gwoździem czy zbudować bazę. A właśnie o to całe bogactwo zdarzeń, które pojawia się niejako „przy okazji”.

Zacznijmy od miejsc, w których są dzieci

Jak słusznie można zauważyć – roboty jest od groma. Nicholson poleca takie krótkie ćwiczenie – gdy coś projektujesz zastanów się, na ile elementów masz wpływ Ty, a na ile przyszli użytkownicy. Nie można zmienić od razu całego świata (a już tym bardziej tego błędnego przekonania, że o przestrzeni mogą decydować tylko specjaliści), ale trzeba zacząć od miejsc, w których przebywają dzieci. Szkoły, przedszkola, szpitale, domy kultury – to powinno iść „na pierwszy ogień”. Ale podążając dalej teorią zmiennych, możemy też tworzyć nowe miejsca, które są interdyscyplinarne i łączą potrzeby różnych grup – muzea techniki, centra edukacji przyrodniczej, mobilne klasy, świetlice środowiskowe i wiele innych miejsc.

tekturowe pudło

Teoria luźnych elementów na placu zabaw

Nie zawsze mamy wpływ na to, kto i jak projektuje pobliski plac zabaw czy przedszkole. Wprowadzenie luźnych elementów na publicznym placu zabaw w Polsce jest dość ryzykownym (lub kosztownym) pomysłem. Ale w ogrodzie przedszkolnym jest to już łatwiejsze do zrobienia. A nawet dość naturalne. W Guzikowie nasze dzieci bawią się grubą liną żeglarską. Mają też do dyspozycji wózek, którym wożą inne dzieci. Nie mówiąc już o miskach, piasku i błocie. Tekturowe pudła, ale też bambusowe patyki łączone gumką recepturką i agrowłóknina świetnie sprawdzają się na warsztatach rodzinnych. Wystarczy pokazać uczestnikom jak je łączyć i… zostawić ich w spokoju. Czasem trzeba tylko przypominać niektórym rodzicom, że pomysły dzieci też są dobre i żeby dali im szansę ;).

Linki

Simona Nicholsona, How NOT to cheat children – The theory of loose parts
Moi mali klienci. Partycypacja dzieci w projektowaniu przestrzeni (058)
Rezerwat Dzikich Dzieci. Rozmowa z Rafałem Sadownikiem i Dominiką Krzyżanowską-Gorzkiewicz‎ (014)
Patyk, pudło, miska – zabawki wszech czasów (061)
Od patyka do placu zabaw

Zdjęcie: Andrii Nikolaienko